Zelazny Roger - Znak Chaosu - Rozdział 12

      Jurt nigdy nie grał w futbol. Na pewno się nie spodziewał, że zaatakuję od razu i rzucę się na niego; a kiedy to nastąpiło, nie przewidział chyba, że podejdę tak blisko.
      A jeśli chodzi o chwyt za kolana i wypchnięcie przez lukę w poręczy, z pewnością był zaskoczony. Przynajmniej wyglądał na takiego, kiedy zwalił się na plecy i runął w dół, z iskrami wciąż tańczącymi na czubkach palców.
      Jasra zachichotała, mimo że Jurt rozpłynął się w locie i zniknął, zanim podłoga zdążyła go trochę rozsmarować. Kątem oka dostrzegłem, że wstała.
      - Teraz ja się nim zajmę - oznajmiła. - Żaden kłopot. Jest niezgrabny. - Jurt pojawił się u szczytu schodów po prawej stronie. - Ty załatw Maskę.
      Maska stał po przeciwnej stronie Fontanny z czarnego kamienia. Przyglądał mi się poprzez czerwonopomarańczowy gejzer ognia. Poniżej, w misie, płomienie falowały bielą i żółcią. Zajarzyły się błękitem, gdy chwycił je w garść i zaczął ugniatać jak dziecko lepiące śnieżkę. A potem rzucił je we mnie.
      Odepchnąłem je prostą zasłoną. To nie była Sztuka, to prymitywne wykorzystanie energii. Coś jednak mi się przypomniało. Zobaczyłem Jasrę, wykonującą przygotowawcze gesty niebezpiecznego zaklęcia jedynie dla zmylenia przeciwnika. Zbliżyła się przy tym do Jurta tak blisko, że bez trudu popchnęła go i zrzuciła ze schodów.
      To nie Sztuka. Ten, kto mieszkał w pobliżu i korzystał z luksusu takiego źródła, z czasem stawał się niestaranny; używał tylko bazowych ram zaklęć i przelewał nimi całe rzeki mocy. Ktoś niewykształcony albo wyjątkowo leniwy mógł po pewnym czasie zrezygnować nawet z tego i bezpośrednio wykorzystywać pierwotną energię, by kosztem minimalnego wysiłku uzyskać maksymalny efekt. To rodzaj szamaństwa, w przeciwieństwie do czystości Wyższej Magii - takiej, jak czystość matematycznego równania.
      Jasra o tym wiedziała. Odgadłem, że kiedyś w życiu odebrała formalne szkolenie. Przynajmniej tyle dobrze, pomyślałem, odbijając następną kulę ognia i przesuwając się na lewo.
      Zacząłem schodzić po schodach - bokiem. Ani na chwilę nie odrywałem wzroku od Maski. Byłem gotów natychmiast się bronić lub atakować.
      Poręcz przede mną rozżarzyła się, a potem wybuchła płomieniem. Cofnąłem się o krok i schodziłem dalej. Szkoda marnować zaklęcia na gaszenie ognia. To wyraźnie było tylko na pokaz... No tak...
      Była też inna możliwość, uświadomiłem sobie nagle widząc, że Maska tylko mnie obserwuje. Niczym już nie starał się we mnie rzucać.
      To mogła być próba. Maska chce się przekonać, czy ogranicza mnie zapas wcześniej przygotowanych zaklęć... Czy też odkryłem, jak bezpośrednio czerpać z tutejszego źródła mocy i zaraz przystąpię z nim do wymiany ciosów, do jakiej wyraźnie szykowali się Jurt i Jasra. Dobrze.
      Niech się martwi. Skończona liczba zaklęć przeciwko prawie niewyczerpanemu źródłu energii?
      Jurt pojawił się nagle wysoko po lewej stronie, na parapecie okna. Zdążył tylko zmarszczyć czoło, kiedy opadła na niego kurtyna ognia. Zniknęli on i płomienie. Usłyszałem śmiech Jasry i jego przekleństwo, a zaraz potem trzask po drugiej stronie sali.
      Kiedy wysunąłem nogę, by zejść niżej, stopień zniknął nagle. Podejrzewając iluzję, nadal wolno przesuwałem stopę. Nie napotykałem oporu i w końcu wydłużyłem krok, by przeskoczyć nad szczeliną do kolejnego stopnia. Ten jednak zniknął również, kiedy przeniosłem ciężar ciała. Usłyszałem cichy śmiech Maski. Zmieniłem mój ruch w skok. Gdy byłem już w powietrzu, schody znikały kolejno, kiedy nad nimi przelatywałem.
      Maska uważał z pewnością, że jeśli tylko potrafię sięgnąć do tutejszego źródła mocy, uczynię to odruchowo i zdradzę istnienie połączenia. A jeśli nie, to i tak mogę łatwo zmarnować zaklęcie ucieczki.
      Oceniłem jednak odległość od widocznej teraz podłogi. Jeśli pozostałe schody nie znikną, mogę chwycić rękami za następny, zawisnąć na chwilę i zeskoczyć. Zupełnie niegroźny upadek. Jeśli chybię albo rozwieje się jeszcze jeden stopień... Uznałem, że wyląduję mniej więcej w całości. Lepiej po drodze w dół rzucić całkiem inny czar.
      Pochwyciłem krawędź stopnia, zakołysałem się na rękach i opadłem, w locie odwracając ciało i wypowiadając słowa zaklęcia, które nazwałem Padającym Murem.
      Fontanna zadygotała. Płomienie zafalowały i chlusnęły, przelewając się przez brzeg misy po stronie Maski. A potem sam Maska poleciał na plecy, gdy mój czar padał coraz niżej.
      Maska uniósł ramiona. Jego ciało zdawało się wchłaniać wir blasku, który potem wypromieniowywał przez ręce. Między dłońmi błysnął jaskrawy łuk, potem kopuła na kształt tarczy. Utrzymywał ją nad sobą, odbijając końcową, niszczącą falę energii zaklęcia. Biegłem już w jego stronę. Nagle zmaterializował się Jurt: stał po drugiej stronie Fontanny, na brzegu misy, dokładnie nad Maską. Spoglądał na mnie z wściekłością. Zanim zdążyłem wyrwać miecz, rzucić Frakir czy wypowiedzieć następne zaklęcie, Fontanna wezbrała ogromną falą, zmyła go na podłogę i przeniosła obok Maski, przez całą salę, aż do stóp drugich schodów. Jasra schodziła nimi powoli.
      - Nic ci nie da umiejętność przenoszenia się w dowolne miejsce - oświadczyła. - Jeśli wszędzie jesteś durniem.
      Jurt warknął i poderwał się na nogi. Podniósł głowę, spojrzał poza Jasrę...
      - Ty też, bracie? - zapytał.
      - Jestem tutaj, by chronić twoje życie, jeśli to możliwe - usłyszałem odpowiedź Mandora. - Sugeruję, żebyś wrócił teraz ze mną...
      Jurt wrzasnął - nie rozpoznałem słów, jedynie zwierzęcy ryk.
      - Nie potrzebuję twojej opieki! - wykrzyczał zaraz potem. - Jesteś głupcem, skoro ufasz Merlinowi! To ty stoisz pomiędzy nim a tronem!
      Ciąg błyszczących pierścieni, jakby lśniących kółek z dymu, spłynął z dłoni Jasry i opadł w dół, jakby miały opasać jego ciało. Jurt zniknął natychmiast, choć po chwili usłyszałem, jak krzyczy do Mandora z innej strony.
      Nadal zbliżałem się do Maski, który osłonił się skutecznie przed moim Padającym Murem, a teraz wstawał powoli. Wyrzuciłem słowa Lodowej Ścieżki i nogi wyjechały spod niego. Owszem, przeciwko jego źródłu mocy zamierzałem rzucić skończoną liczbę zaklęć. Nazywam to pewnością siebie. Maska miał energię. Ja miałem plan i środki, by go wykonać.
      Kamienna płyta wyrwała się z podłogi, wśród trzasków i zgrzytów zmieniła w chmurę żwiru i pomknęła ku mnie niczym ładunek śrutu. Wymówiłem słowa Sieci i skinąłem ręką.
      Wszystkie odpryski zebrały się razem, nim do mnie dotarły. Zrzuciłem je na Maskę, który wciąż usiłował się podnieść.
      - Czy zdajesz sobie sprawę, że wciąż nie wiem, dlaczego walczymy? - powiedziałem. - To był twój pomysł. Nadal mógłbym...
      Na moment zaprzestał wysiłków. Lewą rękę wsunął w kałużę blasku, prawą wyciągnął ku mnie, otwierając dłoń. Kałuża zniknęła, a z prawej dłoni wystrzelił ognisty deszcz. Popłynął w moją stronę jak krople ze zraszacza trawnika. Na to byłem jednak przygotowany. Skoro Fontanna mieści w sobie ogień, musi być na niego odporna.
      Padłem płasko na podłogę obok ciemnej konstrukcji, kryjąc się za jej podstawą.
      - Może się zdarzyć, że jeden z nas zginie - krzyknąłem. - Nie hamujmy ciosów. Ktokolwiek to będzie, nie zdołam zapytać cię później: Co masz przeciwko mnie? Czym dla ciebie jestem?
      Jedyną odpowiedzią był śmiech z drugiej strony Fontanny. Podłoga zakołysała się.
      Z prawej strony, od nie uszkodzonych schodów, dobiegł głos Jurta.
      - Wszędzie durniem? A co powiesz na walkę w zwarciu?
      Spojrzałem. Pojawił się tuż przed Jasrą i chwycił ją.
      I niemal natychmiast wrzasnął, gdy pochyliła głowę i dotknęła ustami jego ramienia. Odepchnęła go, a on runął z kilku schodów i padł sztywno. Nie ruszał się.
      Poczołgałem się na prawo, wzdłuż Fontanny, przez ostre krawędzie płyt podłogi, które kołysały się i szarpały w matrycy potęgi Maski.
      - Jurt wypadł z gry - zauważyłem. - Jesteś teraz sam, Masko, przeciwko nam trojgu. Poddaj się, a dopilnuje, żebyś żył dalej.
      - Was trojgu? - rozległ się głuchy, zniekształcony głos. - Przyznajesz, że nie zdołasz mnie pokonać bez pomocy?
      - Pokonać? Może dla ciebie to gra. Dla mnie nie. Nie będę się stosował do żadnych reguł, jakich ty zechcesz przestrzegać. Poddaj się albo cię zabiję, z pomocą czy bez, jak tylko zdołam.
      Ciemny obiekt pojawił się nagle nade mną. Odsunąłem się, a on wylądował w misie. To był Jurt. Ze względu na paraliżujące działanie ukąszenia Jasry, nie mógł się poruszać normalnie, więc przeatutował się spod schodów do Fontanny.
      - Ty masz swoich przyjaciół, Lordzie Chaosu, a ja swoich - odparł Maska.
      Jurt jęknął cicho i zaczął lśnić.
      Nagle Maska, wirując, wzleciał w powietrze; podłoga zaczęła się rozpadać. Fontanna opadła słabnąc, a płomienna wieża strzeliła z nowego otworu w podłodze i uniosła Maskę na szczycie złotego pióropusza.
      - I wrogów - dokończyła Jasra, podchodząc bliżej.
      Maska rozłożył ręce i nogi. Wirował powoli w powietrzu, nagle odzyskując panowanie nad swoją trajektorią. Podniosłem się i wycofałem dalej od Fontanny. Na ogół nie radzę sobie najlepiej w centrum geologicznych katastrof.
      Od rozdwojonej Fontanny dobiegał teraz szum i dudnienie, a wokół trwał wysoki pisk, dochodzący pozornie ze wszystkich stron. Wiatr dmuchnął między belkami stropu. Wieża ognia, na której szczycie płynął Maska, zataczała powolną spiralę, a struga w osłabłej Fontannie zaczęła podobny ruch. Jurt drgnął, jęknął, uniósł prawą rękę.
      - I wrogów - powtórzył Maska, wykonując ciąg gestów. Poznałem je od razu, gdyż sporo czasu poświęciłem, by je odkryć.
      - Jasro! - krzyknąłem. - Uważaj na Sharu!
      Jasra błyskawicznie odstąpiła o trzy kroki w lewo i uśmiechnęła się. Coś bardzo podobnego do błyskawicy strzeliło spod sufitu i wypaliło miejsce, gdzie stała przed chwilą.
      - Zawsze zaczyna od błyskawicy - wyjaśniła. - Łatwo przewidzieć jego ruchy.
      Zakręciła się w miejscu i zniknęła w czerwonym rozbłysku, wśród brzęku jakby pękającego szkła.
      Spojrzałem tam, gdzie stał starzec z imieniem RINALDO wyciętym na prawej nodze. Teraz opierał się o ścianę. Jedną rękę przycisnął do czoła, drugą rzucał proste, ale potężne zaklęcie ochronne.
      Już chciałem wrzasnąć, by Mandor zajął się staruszkiem, gdy Maska uderzył czarem Klaksonu. Ogłuszył mnie na chwilę i rozsadził naczynia krwionośne w nosie.
      Chlapiąc krwią, uskoczyłem i przekoziołkowałem, by wzlatujący w górę Jurt znalazł się pomiędzy mną a czarownikiem w powietrzu. Jurt zwalczył jakoś efekty ukąszenia Jasry. Dlatego wstając wbiłem mu pięść w brzuch i ustawiłem w lepszej pozycji, by służył jako tarcza.
      Błąd. Doznałem wstrząsu - czegoś w rodzaju nieprzyjemnego szoku elektrycznego. Kiedy padałem, zdołałem nawet zaśmiać się krótko.
      - Teraz jest twój - usłyszałem jego sapnięcie.
      Kątem oka dostrzegłem, że Jasra i Sharu Garrul stoją naprzeciw siebie, a każde trzyma koniec jak gdyby długiego frędzla splecionego z grubych kabli. Linie pulsowały i zmieniały kolory, a ja wiedziałem, że są to raczej siły niż obiekty materialne, widzialne tylko dzięki Logrusowemu Wzrokowi, którego wciąż używałem. Puls przyspieszał; oboje wolno opadali na kolana, wciąż wyciągając ręce. Szybkie słowo i gest, a mógłbym zniszczyć tę równowagę. Niestety, miałem własne problemy. Maska pikował na mnie niczym olbrzymi owad - bez wyrazu, lśniący i śmiercionośny. Seria trzasków rozległa się wewnątrz frontowego muru Twierdzy: jak czarne błyskawice mknęły w dół zębate pęknięcia. Widziałem kurz opadający poza wirującą spiralą światła, słyszałem stuki i zgrzyty - ledwie rozróżnialne wśród dzwonienia w uszach, czułem nieustającą wibrację podłogi pod zdrętwiałymi stopami. Ale tak być powinno. Uniosłem lewą rękę, a prawą wsunąłem pod płaszcz.
      Ognista klinga błysnęła w prawej dłoni Maski. Nie drgnąłem nawet; odczekałem jeszcze sekundę, by wypowiedzieć kluczowe słowa mojego zaklęcia „Fantazja Na Sześć Palników Acetylenowych". Cofnąłem rękę, by przedramieniem osłonić oczy, i przetoczyłem się na bok.
      Cięcie chybiło, klinga wbiła się w kamień. Lecz lewe ramię Maski uderzyło mnie w pierś, a łokieć trafił pod żebra. Nie czekałem, by ocenić szkody - słyszałem już, jak ognisty miecz z chrzęstem wyrywa się z kamienia. Dlatego z półobrotu aż po rękojeść wbiłem w lewą nerkę Maski mój własny, całkiem materialny sztylet.
      Rozległ się krzyk. Czarownik zesztywniał i osunął się na podłogę. Niemal natychmiast ktoś kopnął mnie mocno powyżej prawego biodra. Uchyliłem się i kolejne uderzenie wylądowało na moim ramieniu. Jestem pewien, że było wymierzone w głowę. Kiedy przetaczałem się, osłaniając szyję i skronie, słyszałem przekleństwa Jurta.
      Wstałem, sięgając po dłuższą klingę. Spojrzałem Jurtowi w oczy. Prostował się właśnie, trzymając Maskę na rękach.
      - Później - rzucił i zniknął, zabierając ze sobą ciało. Na podłodze, tuż obok podłużnej plamy krwi, leżała niebieska maska.
      Jasra i Sharu wciąż walczyli na klęczkach, zdyszani i zlani potem. Ich siły życiowe skręcały się wokół siebie niczym zakochane węże.
      Nagle, jak ryba wypływająca na powierzchnię, Jurt pojawił się w wieży mocy poza Fontanną. Mandor cisnął dwie swoje kule, które zdawały się rosnąć, pędząc w dół, by uderzyć w Fontannę i zmienić ją w stos gruzu. I wtedy zobaczyłem coś, czego - jak sądziłem - nigdy już nie miałem oglądać.
      Echa padającej Fontanny sięgały coraz dalej, zgrzyty i jęki murów ustąpiły trzeszczeniu i kołysaniu, a wokół padał kurz, kamienie i belki, lecz ja parłem naprzód. Osłaniając płaszczem twarz, z wyciągniętym mieczem, wymijałem gruzy i obchodziłem nowe gejzery i jaśniejące strumienie mocy.
      Jurt przeklinał mnie ciągle, gdy się zbliżałem.
      - Zadowolony jesteś, bracie? - zapytał w końcu. - Zadowolony? Niech śmierć dopiero zaprowadzi pokój między nami.
      Zignorowałem to zrozumiałe uczucie, gdyż musiałem lepiej się przyjrzeć temu, co chyba dostrzegłem kilka sekund wcześniej. Przeskoczyłem nad odłamkiem ściany i wśród płomieni spojrzałem na twarz martwego czarownika, na głowę wspartą o ramię Jurta.
      - Julio - krzyknąłem.
      Zniknęli jednak, nim do nich podbiegłem. I wiedziałem, że pora już, bym zrobił to samo. Odwróciłem się i pomknąłem przez ogień.



Strona główna     Indeks