Kiedy minąłem hol i ruszyłem w stronę korytarza na tyłach, który prowadził do dowolnych schodów, z bocznego przejścia wynurzył się facet w czarnej skórze, ozdobionej kawałkami zardzewiałych i błyszczących łańcuchów. Przyjrzał mi się z uwagą. Włosy miał ścięte na Irokeza, a w lewym uchu kilka srebrnych pierścieni, przypominających jakieś urządzenie elektryczne.
      - Merlin! - zawołał. - Co u ciebie?
      - Chwilowo w porządku - odparłem, podchodząc bliżej. Próbowałem jakoś go umiejscowić.
      - Martin! - krzyknąłem wreszcie. - Zmieniłeś się. Zachichotał.
      - Wróciłem właśnie z bardzo interesującego cienia - wyjaśnił. - Spędziłem tam ponad rok... to jeden z tych, gdzie czas pędzi jak diabli.
      - Moim zdaniem... zgaduję tylko... był wysoko stechnicyzowany, urbanistyczny...
      - Zgadza się.
      - Myślałem, że wolisz wieś.
      - Już mi przeszło. Teraz rozumiem, dlaczego tato lubi miasta i gwar.
      - Też jesteś muzykiem?
      - Trochę. Ale w innym stylu. Będziesz na kolacji?
      - Zamierzam. Jak tylko się umyję i przebiorę.
      - Spotkamy się tam. Musimy pogadać.
      - Jasne, kuzynie.
      Ścisnął mi ramię i odszedł. Wciąż miał silny chwyt.
      Ruszyłem dalej. Nie uszedłem daleko, gdy poczułem wstęp do atutowego kontaktu. Zatrzymałem się i otworzyłem umysł. Byłem przekonany, że to Coral chce wrócić. Zamiast niej zobaczyłem Mandora; uśmiechnął się lekko.
      - Doskonale - stwierdził. - Jesteś sam i chyba nic ci nie grozi.
      Obraz wyostrzył się. Zauważyłem stojącą obok Fionę. Stojącą bardzo blisko.
      - Wszystko w porządku - powiedziałem. - Jestem w Amberze. Co u was?
      - Cali i zdrowi - odparł, patrząc poza mnie, choć prócz ściany i kilimu nie było tam wiele do oglądania.
      - Przejdziecie do mnie? - spytałem.
      - Chciałbym zobaczyć Amber - odpowiedział. - Ale ta przyjemność musi zaczekać na lepszą okazję. W tej chwili jesteśmy trochę zajęci.
      - Odkryliście przyczynę zakłóceń? Spojrzał na Fionę, potem znowu na mnie.
      - Tak i nie - stwierdził. - Mamy kilka bardzo ciekawych śladów, ale na razie nic pewnego.
      - W takim razie... co mogę dla was zrobić?
      Fiona wyciągnęła wskazujący palec i nagle stała się dużo wyraźniejsza. Domyśliłem się, że dotknęła mojego Atutu, wzmacniając kontakt.
      - Napotkaliśmy manifestację tej maszyny, którą zbudowałeś - powiedziała. - Ghostwheela.
      - I co?
      - Masz rację, jest świadoma. To nie tylko techniczna, ale społeczna sztuczna inteligencja.
      - Byłem pewien, że przeszedłby test Turinga.
      - Bez wątpienia - westchnęła Fiona. - Ponieważ z definicji test Turinga wymaga maszyny zdolnej do okłamywania ludzi i do oszustwa.
      - Do czego zmierzasz, Fiono?
      - To nie tylko społeczna SI. Jest wręcz aspołeczna - orzekła. - Uważam, że twoja maszyna oszalała.
      - A co on zrobił? - zainteresowałem się. - Zaatakował was?
      - Nie. Nie w sensie fizycznym. Jest zwariowany, kłamliwy i nieuprzejmy, ale mamy tu zbyt wiele zajęć, by teraz wchodzić w szczegóły. Chociaż nie twierdzę, że nie mógłby być groźny. Nie wiem. Chcieliśmy tylko cię ostrzec, żebyś mu nie ufał.
      Uśmiechnąłem się.
      - To wszystko? Koniec przekazu?
      - Na razie - odparła, opuściła palec i zamgliła się.
      Popatrzyłem na Mandora. Chciałem wyjaśnić, że wbudowałem w Ghostwheela cały system zabezpieczeń, żeby nie każdy miał do niego dostęp. Głównie jednak chciałem mu powiedzieć o Jurcie. Lecz połączenie zostało nagle przerwane, jak gdyby ktoś inny próbował nawiązać ze mną kontakt.
      Wrażenie zaintrygowało mnie. Zastanawiałem się czasem, co by się stało, gdyby ktoś spróbował połączenia w chwili, kiedy jedno już trwa. Czy nastąpiłoby coś w rodzaju telekonferencji? Czy ktoś usłyszałby sygnał „zajęte"? Czy drugi dzwoniący musiałby czekać? Nie sądziłem, bym kiedyś mógł się przekonać. Statystycznie rzecz biorąc, szansa była niewielka. Jednakże...
      - Merlin, dziecinko. U mnie w porządku.
      - Luke!
      Mandor i Fiona zniknęli na dobre.
      - Naprawdę jestem już zdrowy, Merle.
      - Jesteś pewien?
      - Tak. Jak tylko zacząłem lądować, przeskoczyłem na szybki tor. W tym cieniu od naszego spotkania minęło kilka dni.
      Miał na sobie okulary słoneczne i zielone kąpielówki. Siedział przy małym stoliku koło basenu, pod wielkim parasolem. Przed nim widziałem resztki solidnego obiadu. Jakaś dama w niebieskim bikini wskoczyła do wody i zniknęła z pola widzenia.
      - Miło to słyszeć, ale...
      - Co właściwie mi się przytrafiło? Pamiętam, mówiłeś, że kiedy byłem jeńcem w Twierdzy, ktoś podał mi jakieś prochy. Czy tak?
      - To bardzo prawdopodobne.
      - Takie są skutki picia wody - westchnął. - No dobrze. Co się działo, kiedy byłem wyłączony? Ile mu powiedzieć? To zawsze był istotny problem.
      - Na czym stoimy? - spytałem.
      - Ach, to? - mruknął.
      - Owszem.
      - Wiesz, miałem dość czasu, żeby się zastanowić - rzekł. - I zamierzam uznać sprawę za załatwioną. Nie będzie plamy na honorze. Nie ma sensu ciągnąć wojny ze wszystkimi. Ale nie mam też zamiaru oddawać się w ręce Randoma i czekać na fałszowany proces. Teraz twoja kolej: jaka jest moja sytuacja, jeśli chodzi o Amber? Powinienem zacząć oglądać się za siebie?
      - Nikt jeszcze niczego nie mówił, tak ani tak. Ale Random wyjechał z miasta, a ja dopiero wróciłem. Nie zdążyłem się dowiedzieć, co pozostali sądzą na twój temat.
      Zdjął okulary i przyjrzał mi się badawczo.
      - Fakt, że Random wyjechał...
      - Nie, nie poluje na ciebie - zapewniłem. - Jest w Kash... - Przerwałem o jedną sylabę za późno.
      - W Kashfie?
      - O ile wiem.
      - Co on tam robi, u licha? Amber nigdy dotąd się nami nie interesował.
      - Nastąpił... zgon - wyjaśniłem. - Trwają jakieś zamieszki.
      - Ha! - zawołał Luke. - Ten bękart dostał w końcu za swoje. Dobrze! Ale... Dlaczego właściwie Amber włączył się tak nagle?
      - Nie mam pojęcia. Parsknął śmiechem.
      - Pytanie retoryczne - mruknął. - Sam widzę, co się dzieje. Muszę przyznać, że Random ma styl. Słuchaj, daj mi znać, kiedy się dowiesz, kogo posadził na tronie. Lubię wiedzieć, co słychać w starym kraju.
      - Pewno. - Bezskutecznie próbowałem odgadnąć, czy taka informacja może przynieść szkodę. Wkrótce będzie powszechnie znana... jeśli już nie była.
      - Co jeszcze? Ta istota, która była Vintą Bayle...?
      - Zniknęła - odparłem. - Nie wiem gdzie.
      - Bardzo dziwne. - Zamyślił się. - Chyba jeszcze ją zobaczymy. Jestem pewien, że była też Gail. Zawiadom mnie, jeśli wróci. Dobrze?
      - Dobrze. Znowu chcesz ją sobie załatwić na randkę? Z uśmiechem wzruszył ramionami.
      - Mogę sobie wyobrazić gorsze sposoby spędzania czasu.
      - Masz szczęście, że ciebie nie próbowała załatwić. Dosłownie.
      - Nie jestem pewien, czyby chciała - stwierdził. - Dobrze nam było razem. Ale nie dlatego cię wezwałem. Skinąłem głową. Domyśliłem się tego.
      - Co słychać u mojej matki? - zapytał.
      - Nawet nie drgnie - odparłem. - Jest bezpieczna.
      - To już coś. Wiesz, to trochę nie wypada, żeby królowa tkwiła w takiej pozycji. Wieszak. Rany!
      - Zgadzam się - powiedziałem. - Ale jaka jest alternatywa?
      - Chciałbym, no... jakoś ją uwolnić. Jakie byłyby warunki?
      - Poruszasz drażliwą kwestię - zauważyłem.
      - Sam to odgadłem.
      - Mam silne wrażenie, Luke, że to ona stała za tą zemstą. To ona napuściła cię na nas. Na przykład z tą bombą. Albo pomysł, żebyś stworzył prywatną armię uzbrojoną w nowoczesną broń i ruszył z nią na Amber. Albo zamachy na mnie co wiosnę. Albo...
      - Dobrze, wystarczy. Masz rację. Ale sporo się zmieniło...
      - Owszem. Jej plany padły i dostaliśmy ją.
      - Nie o to mi chodziło. Ja się zmieniłem. Rozumiem ją teraz i rozumiem siebie lepiej niż wtedy. Nie pozwolę sobą sterować.
      - A to dlaczego?
      - Ten odlot... Mocno mną wstrząsnął, moim sposobem myślenia. O niej i o mnie. Miałem kilka dni, żeby się przez to wszystko przegryźć i nie wierzę, by potrafiła tak mnie naciągnąć jak dawniej.
      Wspomniałem rudowłosą kobietę przywiązaną do pala. Teraz, kiedy się nad tym zastanowiłem, dostrzegłem pewne podobieństwo.
      - Jednak nadal jest moją matką - kontynuował Luke. - I nie chciałbym zostawić jej w takim położeniu. Jaka może być cena za jej wolność?
      - Nie wiem, Luke. Nie mówiliśmy jeszcze o tej sprawie.
      - Wiesz, ona jest właściwie twoim więźniem.
      - Ale jej plany dotyczyły nas wszystkich.
      - To fakt, lecz ja nie będę już pomagał w ich realizacji. A ona naprawdę potrzebuje kogoś takiego jak ja, żeby wprowadzić je w życie.
      - Rzeczywiście. I skoro ty jej nie pomożesz, co jej przeszkodzi w znalezieniu - jak to ująłeś - kogoś takiego jak ty? Jeśli ją wypuścimy, nadal będzie groźna.
      - Ale teraz już o niej wiecie. To mocno utrudni jej działanie.
      - Może sprawi, że stanie się bardziej przebiegła. Westchnął.
      - Masz trochę racji - przyznał. - Ale nie jest mniej przekupna od większości ludzi. To tylko kwestia odpowiedniej ceny.
      - Nie mogę sobie wyobrazić, by Amber kupował kogoś w ten sposób.
      - Ja mogę.
      - Nie wtedy, kiedy ta osoba jest już więźniem.
      - To rzeczywiście trochę komplikuje sytuację - zgodził się. - Ale nie sądzę, by tworzyło barierę nie do przebycia. Zwłaszcza kiedy byłaby dla was cenniejsza na wolności niż jako element umeblowania.
      - Nie nadążam - wyznałem. - Co proponujesz?
      - Jeszcze nic. Chciałem cię tylko wysondować.
      - Rozumiem. Ale tak na szybko nie bardzo widzę, jak mogłoby dojść do takiej sytuacji. Cenniejsza na wolności niż jako więzień? To chyba kwestia oceny wartości. Zresztą to tylko słowa.
      - Spróbuj tylko posiać jedno czy drugie ziarno, a ja popracuję nad resztą. Co jest aktualnie twoim największym problemem?
      - Moim? Osobiście? Naprawdę chcesz wiedzieć?
      - Jasne.
      - Zgoda. Mój szalony brat Jurt najwyraźniej sprzymierzył się z czarownikiem Maską z Twierdzy. Obaj na mnie polują. Jurt próbował zamachu dzisiejszego popołudnia, ale widzę, że w istocie jest to wyzwanie Maski. Mam zamiar wkrótce się nimi zająć.
      - Zaraz! Nie wiedziałem, że masz brata!
      - Przyrodniego. Mam też paru innych, ale z nimi żyję dość zgodnie. Jurt już od dawna ma do mnie jakieś pretensje.
      - To ciekawe. Nigdy o nich nie wspominałeś.
      - Nie rozmawialiśmy o rodzinie. Pamiętasz?
      - Tak. I teraz naprawdę przestałem rozumieć. Kto jest tym Maską? Przypominam sobie, że mówiłeś już o nim. To w rzeczywistości Sharu Garrul, prawda?
      Pokręciłem głową.
      - Kiedy wyniosłem z cytadeli twoją matkę, porzuciła towarzystwo podobnie unieruchomionego staruszka z imieniem RINALDO wyrytym na nodze. Wymieniłem wtedy z Maską kilka zaklęć.
      - Bardzo dziwne - mruknął Luke. - Jest więc uzurpatorem. I to on podał mi prochy?
      - Bardzo prawdopodobne.
      - Czyli ja także mam z nim rachunek do wyrównania, niezależnie od tego, co zrobił z mamą. Jak mocny jest ten Jurt?
      - Jest dość nieprzyjemny. Ale też niezręczny. A przynajmniej psuł robotę za każdym razem, kiedy walczyliśmy. I zostawił na placu kawałek swojego ciała.
      - Może się uczyć na własnych błędach.
      - To fakt. Kiedy już o tym wspomniałeś, to pamiętam, że powiedział dzisiaj coś dziwnego. Mówił, że wkrótce stanie się bardzo potężny.
      - No no... - Luke zastanowił się. - Wygląda na to, że ten Maska używa go jako królika doświadczalnego.
      - Do czego?
      - Do Fontanny Mocy, chłopie. Wewnątrz cytadeli bije stałe, pulsujące źródło energii. Międzycieniowe. Bierze się z tego, że cztery światy zderzają się tam ze sobą.
      - Wiem. Widziałem je w działaniu.
      - Mam przeczucie, że Maska wciąż próbuje je opanować.
      - Całkiem nieźle sobie radził podczas naszego spotkania.
      - Tak, ale to nie takie proste, jak wetknięcie wtyczki do gniazdka w ścianie. Istnieją wszelkiego rodzaju subtelności, z których pewnie dopiero zdał sobie sprawę i które bada.
      - Na przykład?
      - Kąpiel w Fontannie człowieka, który jest należycie osłonięty, cudownie wzmacnia jego siłę, wytrzymałość i zdolności magiczne. To niezbyt trudne dla kogoś z odpowiednią praktyką. Można się nauczyć. Sam przez to przeszedłem. Ale w laboratorium starego Sharu Garrula były jego notatki i wynikało z nich jeszcze coś. Można podobno część masy ciała zastąpić energią... jakby upakować ją w sobie. Bardzo ryzykowne. Łatwo zginąć. Ale jeśli się uda, wychodzi ktoś wyjątkowy, rodzaj super-mana, żywy Atut.
      - Słyszałem już to określenie, Luke...
      - Zapewne - odparł. - Mój ojciec wypróbował ten proces na sobie...
      - Zgadza się! - zawołałem. - Corwin twierdził, że Brand stał się czymś w rodzaju żywego Atutu. Praktycznie nie można go było przytrzymać.
      Luke zgrzytnął zębami.
      - Przykro mi - zapewniłem. - Ale właśnie od niego o tym słyszałem. Więc to jest wytłumaczenie mocy Branda...
      Kiwnął głową.
      - Maska uznał chyba, że wie, jak tego dokonać. I chce przeprowadzić eksperyment na twoim bracie.
      - Niech to szlag! - zakląłem. - Tego mi tylko potrzeba. Jurt jako istota magiczna czy naturalny żywioł, czy co tam jeszcze... To poważna sprawa. Co wiesz o tym procesie?
      - Prawie wszystko, przynajmniej w teorii. Ale nie ryzykowałbym. Sądzę, że odbiera część człowieczeństwa. Potem nie obchodzą cię już inni ludzie ani ich wartości. Myślę, że to właśnie przytrafiło się ojcu.
      Co mogłem powiedzieć? Może część z tego była prawdą, a może nie. Z pewnością Luke chciał wierzyć w jakąś zewnętrzną przyczynę zdrady Branda. Wiedziałem, że nigdy nie będę się z nim spierał, choćbym się nawet przekonał, że było inaczej. Dlatego parsknąłem śmiechem.
      - W przypadku Jurta nikt nie zauważy różnicy. Luke uśmiechnął się.
      - Możesz stracić życie, walcząc przeciw komuś takiemu, kto ma w dodatku czarownika do pomocy. Zwłaszcza na ich terenie.
      - A jaki mam wybór? - spytałem. - Chcą mnie dostać. Lepiej uderzę pierwszy. Jurt nie przeszedł jeszcze tej próby. Ile potrzebuje czasu?
      - No cóż, sprawa wymaga dość długich przygotowań, ale przy części z nich obiekt nie musi być obecny. Wszystko zależy od tego, jak daleko Maska posunął się w pracy.
      - Więc lepiej wyruszę jak najszybciej.
      - Nie puszczę cię tam samego - stwierdził. - To może być samobójstwo. Znam to miejsce. Mam również obozujący w Cieniu niewielki oddział najemników. W każdej chwili są gotowi do akcji. Jeżeli wprowadzimy ich do wnętrza, mogą powstrzymać obrońców, a może nawet ich usunąć.
      - Czy ta specjalna amunicja tam działa?
      - Nie. Próbowaliśmy podczas ataku na lotniach. Trzeba będzie walczyć wręcz. Może pancerze i maczety... Muszę się zastanowić.
      - My możemy użyć Wzorca, ale żołnierze nie... A nie można tam polegać na Atutach.
      - Wiem. To również będę musiał przemyśleć.
      - Czyli walka będzie między nami dwoma a Jurtem i Maską. Jeśli powiem o tym jeszcze komuś tutaj, spróbuje mnie zatrzymać do powrotu Randoma. A wtedy może już być za późno.
      Uśmiechnął się.
      - Wiesz, mama byłaby tam naprawdę przydatna. Wie o Fontannie więcej ode mnie.
      - Nie! - oznajmiłem. - Próbowała mnie zabić.
      - Spokojnie, chłopie. Tylko spokojnie. Wysłuchaj mnie.
      - Poza tym już raz przegrała z Maską. Dlatego służy teraz za wieszak.
      - Tym więcej ma powodów do ostrożności. Zresztą, przegrała przez jakąś sztuczkę, nie przez brak umiejętności. Jest dobra. Maska musiał ją zaskoczyć. Będzie cennym nabytkiem, Merle.
      - Nie! Chce nas wszystkich pozabijać.
      - Szczegóły - odparł. - Po Cainie reszta z was to tylko symboliczni wrogowie. Maska jest wrogiem rzeczywistym. Coś jej odebrał i wciąż to trzyma. Wobec takiego wyboru ruszy na Maskę.
      - A jeśli nam się uda, zwróci się przeciw Amberowi.
      - Wcale nie - zapewnił. - Na tym polega całe piękno mojego planu.
      - Nie chcę o nim słyszeć.
      - Ponieważ już teraz wiesz, że się zgodzisz. Prawda? Właśnie wymyśliłem sposób rozwiązania wszystkich waszych problemów. Oddajcie jej Twierdzę, kiedy już ją zdobędziemy. Coś w rodzaju daru pokoju... żeby zapomniała o dawnych nieporozumieniach.
      - Dać jej tę straszliwą moc?
      - Gdyby chciała jej użyć przeciwko wam, już dawno by to zrobiła. Boi się. Kashfa spłynęła do ścieku, więc wykorzysta każdą możliwość, by cokolwiek jeszcze uratować. To dla niej najważniejsze.
      - Naprawdę tak uważasz?
      - Lepiej być królową w Twierdzy niż wieszakiem w Amberze.
      - Niech cię diabli porwą, Luke. Najgłupsze propozycje przedstawiasz tak, że wydają się atrakcyjne.
      - To gałąź sztuki - oświadczył. - Co ty na to?
      - Muszę się zastanowić - westchnąłem.
      - Lepiej myśl szybko. W tej chwili Jurt może właśnie nabierać połysku.
      - Nie poganiaj mnie. Powiedziałem, że się zastanowię. To tylko jeden z moich problemów. Teraz idę na kolację i przemyślę wszystko.
      - Opowiesz mi o pozostałych kłopotach? Może uda mi się rozwiązać je w komplecie?
      - Nie, do diabła. Odezwę się... niedługo. Zgoda?
      - Zgoda. Ale lepiej, żebym był na miejscu, kiedy uwolnisz mamę. Żeby jakoś załagodzić sytuację. Odkryłeś już, jak przełamać zaklęcie, prawda?
      - Tak.
      - Dobrze wiedzieć. Nie byłem pewien, jak to zrobić, a teraz mogę już nie łamać sobie głowy. Skończę kurację tutaj i poćwiczę trochę żołnierzy - dodał, zerkając na damę w bikini, która właśnie wyszła z basenu. - Wezwij mnie.
      - Dobrze - odpowiedziałem, a on zniknął.
      Do licha. Niesamowite. Nic dziwnego, że Luke zdobywał te nagrody dla najlepszego sprzedawcy. Mimo swej opinii o Jasrze, musiałem przyznać, że mówił rozsądnie. A Random nie rozkazał mi trzymać jej w niewoli. Oczywiście, nie bardzo mógł mi cokolwiek rozkazać ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy. Czy naprawdę Jasra zachowa się tak, jak przewidywał Luke? To rozsądne, ale ludzie rzadko dotrzymują towarzystwa rozsądkowi w chwilach, kiedy byłoby to wskazane.
      Przeszedłem przez korytarz i postanowiłem skorzystać z tylnych schodów. Za zakrętem zobaczyłem u szczytu jakąś postać. To była kobieta i patrzyła w przeciwną stronę. Miała długą, czerwono-żółtą suknię, bardzo ciemne włosy i piękne ramiona...
      Odwróciła się, słysząc moje kroki. Zobaczyłem, że to Nayda. Spojrzała mi w twarz.
      - Lordzie Merlinie - powiedziała. - Możesz mi wyjaśnić, gdzie jest teraz moja siostra? Jak słyszałam, wyszliście gdzieś razem.
      - Podziwiała pewien obraz, a potem miała załatwić jakąś sprawę - odparłem. - Nie wiem, gdzie jest teraz, ale dała do zrozumienia, że niedługo wróci.
      - To dobrze. Zbliża się pora kolacji i oczekiwaliśmy, że przyłączy się do nas. Czy miło spędziła popołudnie?
      - Wierzę, że tak.
      - Ostatnio była nieco smutna. Mieliśmy nadzieję, że ta podróż poprawi jej nastrój. Oczekiwała jej niecierpliwie.
      - Wydawała się dość wesoła, kiedy ją opuściłem.
      - Och... Gdzie to było? - spytała.
      - Niedaleko stąd.
      - A gdzie poszliście?
      - Na długi spacer po mieście - wyjaśniłem. - Pokazałem jej także część pałacu.
      - Jest zatem w pałacu?
      - Była, kiedy ostatnio ją widziałem. Ale mogła wyjść na chwilę.
      - Rozumiem - stwierdziła. - Żałuję, że wcześniej nie mogliśmy porozmawiać. Mam wrażenie, że znam cię od dawna.
      - Doprawdy? - zdziwiłem się. - A to dlaczego?
      - Kilkakrotnie czytałam twoje akta. Można je nazwać fascynującymi.
      - Akta?
      - To nie tajemnica, że prowadzimy akta ludzi, których możemy spotkać w czasie pracy. Mamy oczywiście kartoteki wszystkich z rodu Amberu, nawet tych, którzy nie zajmują się dyplomacją.
      - Nigdy o tym nie pomyślałem - wyznałem. - Ale brzmi to rozsądnie.
      - Twoje dzieciństwo jest opisane dość powierzchownie, to naturalne. A ostatnie problemy są bardzo skomplikowane.
      - Mnie też się tak wydaje - zapewniłem. - I próbujesz uaktualnić te dane?
      - Nie, jestem po prostu ciekawa. A ponieważ możliwe odgałęzienia tych problemów mogą dotyczyć Begmy, interesują nas.
      - Jak to możliwe, że w ogóle o nich wiecie?
      - Mamy bardzo dobre źródła wywiadowcze. Jak zwykle małe królestwa. Skinąłem głową.
      - Nie będę wypytywał o te źródła, ale nie prowadzimy wyprzedaży poufnych informacji.
      - Nie zrozumiałeś mnie - powiedziała. - Tych akt również nie próbuję aktualizować. Chciałam sprawdzić, czy mogłabym ci w czymś pomóc.
      - Dziękuję. Naprawdę jestem wdzięczny - zapewniłem. - Ale nie bardzo widzę, jakiej pomocy mógłbym oczekiwać.
      Pokazała w uśmiechu rząd idealnie równych zębów.
      - Nie mogę zdradzić szczegółów, póki nie dowiem się czegoś więcej. Ale jeśli uznasz, że potrzebujesz pomocy... czy po prostu chcesz porozmawiać... spotkaj się ze mną.
      - Celna odpowiedź - stwierdziłem. - Spotkamy się przy kolacji.
      - Mam nadzieję, że później także - odpowiedziała.
      Wyminąłem ją i odszedłem.
      Co miały oznaczać jej ostatnie słowa? Czyżby chodziło o randkę? Jeśli tak, to jej motywy były aż nazbyt przejrzyste. A może chciała tylko uzyskać ode mnie informacje? Nie byłem pewien.
      Idąc korytarzem w kierunku moich pokoi, zauważyłem przed sobą dziwne zjawisko świetlne: jaskrawobiała linia szerokości piętnastu - dwudziestu centymetrów biegła w poprzek sufitu, podłogi i obu ścian. Zwolniłem kroku. Czyżby pod moją nieobecność ktoś wprowadził nową metodę oświetlania pomieszczeń?
      Kiedy przekroczyłem jasny pas na podłodze, wszystko zniknęło z wyjątkiem samego światła, które przekształciło się w idealny krąg, zakręciło się i znieruchomiało na poziomie moich stóp. Stałem pośrodku. Poza kręgiem pojawił się nagle świat; wyglądał jak zbudowany z zielonego szkła uformowanego w kopułę. Powierzchnia, na której stałem, miała czerwony odcień, była nierówna i w bladym świetle lśniła wilgocią. Dopiero kiedy w pobliżu przepłynęła wielka ryba, zrozumiałem, że znalazłem się pod wodą i stoję na koralowym wzgórzu.
      - To wszystko jest piękne jak diabli - oznajmiłem. - Ale próbowałem wrócić do swojego pokoju.
      - Trochę się popisuję - zabrzmiał znajomy głos, trochę niesamowity w moim magicznym kręgu. - Czy jestem bogiem?
      - Możesz się nazwać, jak tylko zechcesz - odparłem. - Nikt nie zaprotestuje.
      - Zabawnie byłoby zostać bogiem.
      - Kim ja byłbym wtedy? - spytałem.
      - To trudny problem teologiczny.
      - Akurat, teologiczny. Jestem projektantem komputerów. Wiesz, że cię zbudowałem, Ghost.
      Moją podwodną celę wypełnił dźwięk podobny do westchnienia.
      - Trudno się oderwać od własnych korzeni.
      - A po co próbować? Co złego widzisz w korzeniach? Mają je wszystkie porządne rośliny.
      - Piękny kwiat u góry, a w dole błoto i muł.
      - W twoim przypadku to metalowa, bardzo ciekawa instalacja kriogeniczna i jeszcze sporo innych drobiazgów. Wszystko idealnie czyste.
      - Może więc właśnie mułu i błota mi trzeba...
      - Ghost, dobrze się czujesz?
      - Wciąż usiłuję odnaleźć siebie.
      - Każdy miewa takie okresy. To minie.
      - Naprawdę?
      - Naprawdę.
      - Kiedy? Jak? Dlaczego?
      - Oszukiwałbym cię, gdybym próbował tłumaczyć. Poza tym, dla każdego odpowiedź jest inna.
      Przepłynęła cała ławica rybek - takich maluchów w czarne i czerwone paski.
      - Nie bardzo sobie radzę z tą wszechwiedzą - oświadczył po dłuższej chwili Ghost.
      - Nie przejmuj się. Komu to potrzebne?
      - ...I wciąż pracuję nad wszechmocą.
      - To też bardzo trudne - przyznałem.
      - Świetnie mnie rozumiesz, tato.
      - Staram się. Masz jakieś szczególne problemy?
      - To znaczy oprócz egzystencjalnych?
      - Tak.
      - Nie. Sprowadziłem cię tutaj, żeby ostrzec przed człowiekiem o imieniu Mandor. Jest...
      - Jest moim bratem - przerwałem. Zapadła cisza. Wreszcie...
      - To znaczy moim wujem, tak?
      - Chyba tak.
      - A ta dama, która z nim była? Ona...
      - Fiona jest moją ciotką.
      - Czyli moją też, w drugim pokoleniu. Ojej!
      - Co się stało?
      - Czy to nieładnie źle mówić o krewnych?
      - Nie w Amberze - wyjaśniłem. - W Amberze robimy to bez przerwy.
      Krąg światła przekręcił się znowu. Staliśmy w pałacowym korytarzu.
      - Jesteśmy z powrotem w Amberze - poinformował Ghost. - I zamierzam źle o nich mówić. Na twoim miejscu bym im nie ufał. Uważam, że są trochę szaleni. A także niegrzeczni i kłamliwi.
      Wybuchnąłem śmiechem.
      - Stajesz się prawdziwym Amberytą.
      - Naprawdę?
      - Tak. Wszyscy tacy jesteśmy. Nie ma się czym martwić. A tak przy okazji, co zaszło między wami?
      - Wolałbym raczej sam rozwiązać ten problem... jeśli nie masz nic przeciw temu.
      - Rób, co uważasz za najlepsze.
      - Czyli nie muszę cię przed nimi ostrzegać?
      - Nie.
      - Dobrze. To mnie najbardziej niepokoiło. Teraz chyba wypróbuję to błoto i muł...
      - Zaczekaj!
      - Co?
      - Ostatnio dobrze ci idzie przenoszenie przez Cień różnych rzeczy.
      - Owszem, chyba nabieram wprawy.
      - Co powiesz na mały oddział wojska z dowódcą?
      - Myślę, że sobie poradzę.
      - I mnie?
      - Oczywiście. Gdzie teraz są i dokąd chcecie się udać? Sięgnąłem do kieszeni, znalazłem Atut Luke'a i wyciągnąłem przed siebie.
      - Ale... Sam przecież ostrzegałeś, żeby mu nie ufać - zdziwił się Ghost.
      - Teraz możesz - uspokoiłem go. - Ale tylko w tej sprawie. W żadnej innej. Sytuacja uległa pewnym zmianom.
      - Nie rozumiem. Ale skoro tak mówisz...
      - Potrafisz go znaleźć i przygotować wszystko?
      - Powinienem. Gdzie chcecie się dostać?
      - Do Twierdzy Czterech Światów.
      - Dobrze. Ale to niebezpieczne miejsce, tato. Bardzo trudno tam dotrzeć i odejść. Jest tam również rudowłosa dama, która próbowała zamknąć mnie blokadą mocy.
      - Jasra.
      - Nie wiem, jak miała na imię.
      - To matka Luke'a - wyjaśniłem, machając Atutem.
      - Niedobre pochodzenie - stwierdził Ghost. - Może nie powinniśmy się z nimi zadawać.
      - Niewykluczone, że ona też pójdzie z nami.
      - Och nie! To groźna dama. Na pewno nie chciałbyś jej mieć obok siebie. Zwłaszcza w miejscu, gdzie jest silna. Spróbuje znowu mnie schwytać. Może jej się udać.
      - Będzie zbyt zajęta innymi sprawami - obiecałem. - A ja mogę jej potrzebować. Więc uznaj ją za część przesyłki.
      - Jesteś pewien, że wiesz, co robisz?
      - Niestety, tak.
      - Kiedy chcecie się tam dostać?
      - Zależy to po części od tego, kiedy będą gotowi żołnierze Luke'a. Może byś to sprawdził?
      - Dobrze. Jednak nadal uważam, że popełniasz błąd, udając się w takie miejsce z tymi ludźmi.
      - Potrzebny mi ktoś, kto potrafi pomóc, a kości właściwie zostały już rzucone - odpowiedziałem.
      Ghost zbiegł się do punktu, mrugnął i zgasł.
      Wciągnąłem powietrze, zmieniłem zdanie co do westchnienia i ruszyłem do najbliższych drzwi mojego apartamentu, już niedaleko od miejsca, gdzie stałem. Sięgałem do klamki, kiedy poczułem wibrację atutowego kontaktu. Coral?
      Otworzyłem umysł. Po raz drugi zjawił się przede mną Mandor.
      - Wszystko w porządku? - spytał od razu. - Rozłączono nas w tak niezwykły sposób...
      - Nic mi nie jest - zapewniłem. - Rozłączono nas w sposób, jaki trafia się raz na całe życie. Nie ma powodów do niepokoju.
      - Jesteś chyba trochę zdenerwowany.
      - To dlatego, że przejście z dołu na piętro trwa strasznie długo, kiedy usiłują w tym przeszkodzić wszystkie moce wszechświata.
      - Nie rozumiem.
      - Miałem ciężki dzień - mruknąłem. - Zobaczymy się później.
      - Chciałem pogadać o tych sztormach, o nowym Wzorcu i...
      - Później. Czekam na rozmowę.
      - Przepraszam. Nie ma pośpiechu. Odezwę się jeszcze.
      Przerwał kontakt, a ja sięgnąłem do zamka. Zastanawiałem się, czy rozwiązałbym problemy swoich znajomych, gdybym przerobił Ghosta na automatyczną sekretarkę.